Działania lokalne

UROCZYSTOŚCI PATRIOTYCZNE W JASIELU 2022

10 czerwca 2022 delegacja Nowej Lewicy na czele z Sekretarzem Wojewódzkim Gabrielem Zajdlem, wraz delegacjami zarządów i członków RP w Sanoku i Krośnie uczestniczyła w uroczystościach 77 rocznicy powstania Wojsk Ochrony Pogranicza oraz upamiętniania 76 rocznicy poległych i zamordowanych żołnierzy WOP i funkcjonariuszy MO podczas Walk z bandami UPA w rejonie strażnicy Jasiel, a także uczczenia Kurierów Beskidzkich ZWZ AK.

Poniżej zamieszczamy tekst biuletynu historycznego przygotowanego przez Klub Seniorów Krośnieńskiej Lewicy, który opisuje rys historyczny tego jakże ważnego miejsca.

TRAGEDIA W JASIELU

Gdy front krwawił na Wiśle, gdy co dzień ginęły jeszcze tysiące Polaków z rąk okupanta – na ziemiach wyzwolonych trzaskały pierwsze strzały polskiej wojny domowej. W ciągu czterech lat poległo w niej 10 tysięcy żołnierzy, milicjantów, działaczy politycznych nowego społeczeństwa, rzeczywistych szeregowych budowniczych Polski Ludowej. I padło też – nie mniej chyba, obrońców starego porządku, jakże często siłą nawyku, lojalności, tradycji, nieświadomości i obaw, wtrąconych w wir walki o nie swoje, nie własne, a Ojczyźnie szkodzące hasła, postulaty i interesy.

Widownią szczególnie tragicznych zmagań stały się tereny południowo-wschodniej Polski, gdzie do walki z młodą władzą ludową i z tym wszystkim co polskie przystąpiła Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. Jej siła zbrojna – bandy Ukraińskiej Powstańczej Armii stanowiły najgroźniejsze niebezpieczeństwo dla polskiej ludności cywilnej. Już podczas okupacji hitlerowskiej bandy te prowadziły walkę z polskimi i ukraińskimi oddziałami partyzanckimi oraz krwawo rozprawiały się z ludnością polską zamieszkałą na terenach Zachodniej Ukrainy i Bieszczadów. Zaczadzeni nacjonalistycznym jadem, wierni ideom Petlury, Konowalca, Melnyka i Bandery, w III Rzeszy upatrywali sojusznika dla swych koncepcji powołania „Samostijnej Ukrainy”. Wielu z nich pełniło wierną służbę w formacjach hitlerowskich, np.: Dywizji SS „Hałyczyna”, batalionach „Nachtigall” i „Roland”, w ukraińskiej policji wysługującej się okupantowi.

Tereny południowo-wschodniej Polski, zwane przez ukraińskich nacjonalistów „Zakierżońskim Krajem”, były obszarem działania VI Okręgu Wojskowego Ukraińskiej Powstańczej Armii – „San”, na czele którego stał jako dowódca Mirosław Onyszkiewicz „Orest”. Okręg „San” dzielił się na trzy odcinki taktyczne: I – Łemko, II – „Bastion”, III – „Danyłiw”. Interesujące nas wydarzenia rozegrały na terenie objętym banderowską działalnością odcinka taktycznego „Łemko”. W jego skład wchodziły dwa kurenie „Rena” i „Bajdy”.

Kureń „Rena” Wasyla Mizernego, który w czasie okupacji hitlerowskiej był powiatowym komendantem policji ukraińskiej w Sanoku stanowiły sotnie: „Bira”, „Brodycza”, vel „Romana”, „Hrynia” oraz „Stacha”. W skład kurenia „Bajdy” wchodziły sotnie: „Burłaka”, „Łastiwki”, „Hromenki” i „Kryłacza”. Bandy Ukraińskiej Powstańczej Armii zorganizowane były za przyzwoleniem hitlerowskim i hojnie wyposażone  przez niemieckich faszystów w broń, zasilane przez zbiegłych z posterunków ukraińskich policjantów i żandarmów oraz przez rozbitków z Dywizji SS „Galizien”. Ponadto przez ukrywających się w lasach niemieckich żołnierzy z rozbitych frontowych jednostek, główni SS. Cieszyli się sympatią części otumanionych nacjonalistyczną propagandą, a w dużej części zmuszanych terrorem fizycznym i psychicznym do współpracy mieszkańców górskich wsi, pierwszych zbrodni na ziemiach Podkarpacia dopuściły się jeszcze w ostatnich dniach okupacji hitlerowskiej, mordując w sierpniu 1944 roku 42 mieszkańców Baligrodu.

Odtąd akty terroru i morderstw stały się niemal powszechne. Przytoczmy przykłady upowskich zbrodni: 24 lipca 1945 r., bandyci z UPA napadają na posterunek Milicji Obywatelskiej w Cisnej i zabijają 6 milicjantów; 22 sierpnia pacyfikują wieś Szklary, wypędzając   stamtąd osadników i grożąc im śmiercią; 29 września dokonują napadu na posterunek Milicji Obywatelskiej w Wojtkowej, mordując 20 milicjantów i 20 mieszkańców tej wsi; 22 października pada od kul w Kuźminie 10 żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego; 30 grudnia wysadzają w Nowosielcach urządzenia stacyjne i palą w tej wsi blisko 200 zabudowań; 5 lutego 1946 roku, wysadzają wieżę ciśnień i most na stacji kolejowej Szczawne – Kulaszne; 21 marca 1946 r. banderowcy napadli na Komańczę, spalili sanatorium kolejowe, dom byłego starosty – Klimowa, komisariat straży granicznej, budynek nauczycielki Drozdowej, strażnicę kolejową, dom milicjanta Hirsza, dom wójta gminy zbiorowej – Kaszewicza i dwa magazyny kolejowe, oraz dom dr Hellera, w którym mieścił się posterunek Milicji Obywatelskiej. W czasie pożaru zginęły kierowniczka szkoły – Drozdowa i jej siostra – Kułakowa. Równocześnie bandyci uprowadzili i zastrzelili kolejarza Gońca; 11 maja w zasadzce na trasie Jabłonki-Baligród mordują 10 żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego; 15 lipca napadają na strażnicę Wojsk Ochrony Pogranicza w Wołkowyji, w obronie której pada  dwóch ludzi – żołnierz i milicjant; 10 października dokonują napadu na Pielnię, mordując 8 mieszkańców tej wsi i paląc 200 budynków. Uwieńczeniem ich bandyckiej działalności w Bieszczadach było zamordowanie w zasadce, w okolicach wsi Jabłonki; 28 marca 1947 roku, generała Karola Świerczewskiego, który odbywał wizytację  jednostek wojskowych, zajętych zwalczaniem band UPA /Lesko, Baligród/.

W końcu 1944 roku i na początku 1945 r., gdy w południowo-wschodnim zakątku dzisiejszego województwa podkarpackiego nie było niemalże w ogóle oddziałów wojskowych, a posterunki Milicji Obywatelskiej były nieliczne i słabo uzbrojone, członkowie nacjonalistycznych band UPA uzyskali stosunkowo dużą swobodę działania. Operując jawnie w wielu miejscowościach oddalonych od ośrodków miejskich gminach, wymuszając w nich świadczenia rzeczowe i prowadząc przymusową mobilizację do swych sotni. Zdezorganizowali oni niemal zupełnie działalność tworzonej administracji gminnej na terenach, które znajdowały się w zasięgu ich penetracji, tj. w rejonie Wetliny, Ustrzyk Górnych, Zatwarnicy, Cisnej, Komańczy, Szczawnego i Jaślisk. Wykazywali też wyjątkową bestialskość i bezwzględność nie cofając się przed niczym w czasie napadów na polskie wsie, a przede wszystkim na siedziby posterunków milicji, urzędów gminnych i sołtysów /np.: w Płonnej – gm. Szczawne, wciągu 1945 roku, zamordowali upowcy trzech kolejnych sołtysów/.

Ta sytuacja spowodowała potrzebę rozpoczęcia systematycznych działań wojskowych przeciw bandom UPA. Jednostki WP niemal wprost z frontu trafiały na zagrożony działalnością banderowców teren. Latem 1945 r., przybyła do powiatów: Krosno, Lesko, Sanok 8 Dywizja Piechoty pod dowództwem płka Józefa Grażewicza. Jej oddziały 32, 34, 36 pułki piechoty i 37 pułk artylerii/ walczyły na dużym obszarze Pogórza Karpackiego, Beskidu Niskiego i Bieszczadów.

Zabezpieczały też granicę państwową ze Związkiem Radzieckim i Czechosłowacją:

  • odcinek Gorlic i Jasła – 32 pułk piechoty,
  • odcinek Komańczy i Wetliny – 34 pułk piechoty,
  • odcinek od Wetliny do granicy z ZSRR – 36 pułk piechoty.

W okresie, który omawiamy, zaczęły powstawać jednostki Wojsk Ochrony 

Pogranicza.

Formowanie pododdziałów Wojsk Ochrony Pogranicza – WOP rozpoczęło się na początku października 1945 r. W tym tez czasie zorganizowany został również 9 Oddział WOP, który terytorialnie obejmował część odcinka granicy z Czechosłowacją. W skład oddziału wchodziło 6 komend /bataliony/, każdy po 5 strażnic. W latach 1946 – 1949 organizacja ochrony granicy i rozmieszczenia pododdziałów WOP ulegała jednak dość częstym zmianom.

Pododdziały, które rozpoczęły służbę na rubieżach Rzeczypospolitej nie posiadały ani odpowiedniego wyszkolenia, ani doświadczenia w ochronie granicy. W pierwszych latach służby napotykały one na poważne trudności ze względu na działalność band reakcyjnego podziemia polskiego i band UPA. W rejonie komendy w Komańczy i Gorlicach cały wysiłek strażnic i sztabów komend skierowano na walkę z bandami. W tych to warunkach pododdziały WOP nie mogły przystąpić do pełnienia normalnej służby w ochronie granicy. Współdziałając z pododdziałami 6 i d DP oraz UBP, MO i ORMO ochraniały ważniejsze linie kolejowe, mosty, posterunki MO, placówki władzy terenowej, szkoły i placówki handlowe przed zbrojną działalnością band.

W połowie marca 1946 r. większe siły UPA przypuściły gwałtowny szturm na strażnice WOP komendy zagórskiej. Strażnice w Woli Michowej, Radoszycach, Łupkowie i Jasielu znalazły się w bardzo krytycznej sytuacji. Banderowcy zastosowali wypróbowaną taktykę okrążenia i izolacji strażnic. Po wysadzeniu mostów, zatarasowaniu dróg, poważnym unieruchomieniu linii kolejowej Zagórz-Komańcza-Łupków i zerwaniu łączności przewodowej ze sztabem komendy i poszczególnymi strażnicami, grupy UPA koncentrując siły przygotowały się do likwidacji wopowskich placówek w tym terenie.

W szczególnie ciężkim położeniu znalazła się załoga strażnicy w Jasielu. Wobec narastającej groźby zniszczenia, 17 marca 1946 r., dowódca strażnicy jasielskiej chor. Władysław Papierzański zwrócił się z prośbą do dowódcy komendy odcinka, mjra Frołowa, o zezwolenie na opuszczenie strażnicy i wycofanie żołnierzy Komańczy.

18 marca mjr Frołow wydał polecenie swemu zastępcy do spraw politycznych por. Janowi Gierasikowi, przebywającemu na inspekcji w Komańczy, aby utworzył grupę bojową, złożoną z części załóg strażnic w Komańczy, Radoszycach, Łupkowie, Woli Michowej oraz posterunku milicji w Komańczy i Szczawnem. W następnym dniu grupa ta, składająca się z 68 żołnierzy, w tym 6 oficerów, wyruszyła w kierunku Jasiela. Ich marsz był sygnalizowany dymami z kominów w Czystohorbie i Wisłoku. Zachowując wszelkie środki ostrożności kolumna dotarła do Jasiela, nie stwierdzając nic podejrzanego. Po spakowaniu i załadowaniu na wozy całego ekwipunku strażnicy, żołnierzy zakwaterowano we wsi grupami po 15 – 19 osób w zabudowaniach. Zdecydowano, że ze względów bezpieczeństwa, grupa wymaszeruje dopiero w dniu następnym rano. Dla ubezpieczenia oddziału w nocy wystawiono warty. Noc przeszła spokojnie. O świcie cała załoga była gotowa do drogi i ładowano sprzęt. Wcześniej wysłano ubezpieczenie boczne i czołowe. Wymarsz rozpoczęto o 7,30. Zaledwie kolumna zdążyła wyjść poza obręb wsi, rozległy się przeraźliwe gwizdy, strzały i potworny huk detonacji wstrząsnął powietrzem. Ziemia zatrzęsła się, sypiąc w górę fontanny śniegu i grudy zamarzniętej ziemi. To rwały się padające gęsto granaty moździerzowe. Rozległ się jazgot broni maszynowej i setki pocisków bluznęło w stronę żołnierzy. Nie było wątpliwości, że żołnierze wpadli w przygotowaną zasadzkę. Banderowcy rozmieszczeni na pobliskich wzgórzach, opadających lekkim skosem w stronę wsi, prowadzili ogień ze wszystkiej posiadanej broni – moździerzy, ckmów, rkmów, broni ręcznej i pistoletów maszynowych. Żołnierze przyjmując ugrupowanie bojowe zajęli pozycję obronną na skraju wsi, wycofały się wysłane przodem ubezpieczenia.. W stronę banderowskich pozycji posypał się grad pocisków. Ogień żołnierzy – dysponujących 2 moździerzami 50 mm, 6 rkm, kb oraz pistoletami maszynowymi był jednak znacznie słabszy niż przeciwnika.

Banderowcy po gwałtownym i zaskakującym ogniu ruszyli do ataku. Sotnie „Bira”, „Hrynia” i „Myrona” zatoczywszy tyralierą  półkole, zaczęły zbliżać się i atakować pozycje żołnierzy. Gdy upowcy podeszli na odległość skutecznego strzału, ogień żołnierzy wzmógł się na całej linii. Celne serie z erkaemów i pistoletów maszynowych przygważdżały nadbiegających „striłcow” do ośnieżonej ziemi. Wkrótce atak się załamał. Walka jednak nie ustawała ani na chwilę. Banderowcy, ufni w swą kilka krotną przewagę, po wszczęciu gwałtownego ognia ponownie przystąpili do szturmu. Zostali odparci.

Walka stawała się coraz zaciętsza -trwała już ponad godzinę. Tymczasem wopistom kończyła się amunicja. Żołnierze i oficerowie z przerażeniem spostrzegali, że jest jej coraz mniej. Przed walką na każdego żołnierza przypadało po około 50 sztuk amunicji do karabinów ręcznych, po 3 dyski do pistoletów automatycznych i po 3 dyski do rkm. Teraz pozostawały resztki. Na żadną pomoc nie można było liczyć.

Wydano rozkaz oszczędzania amunicji, ogień znacznie osłabł. Banderowcy zachęceni tym, natarli z jeszcze większą siłą. Udało im się wedrzeć do wsi i rozciąć obronę polską na kilka części. Wopiści walczący w odosobnionych grupach zużywali resztki amunicji. Użyto granatów. Gdy tych zabrakło, pozostały w końcu bagnety. Żołnierze walczyli do ostatka lecz w końcu musieli  ulec. Walka dogorywała na całej linii. W ręce UPA wpadł cały tabor, sprzęt i wszyscy żyjący żołnierze.

Banderowcy spędzili jeńców w jedno miejsce, krępując im z tyłu ręce kablem telefonicznym. Nie obyło się bez bicia kolbami, kopania, poszturchiwania, wyzwisk i pogróżek. Zgrupowanie polskie nie poniosło zbyt dużych strat – zabitych zostało dwóch żołnierzy a kilkunastu odniosło rany. Wśród nich byli między innymi sierż. Warst i szer. Kowalenko, którzy przeniesieni z pola walki do jednej ze stodół, w krytycznym momencie skryli się w słomę, a po odejściu banderowców wykorzystując osłonę nocy i podtrzymując się nawzajem, dowlekli się do granicy i przeszli na stronę czechosłowacką, gdzie udzielono im natychmiastowej pomocy. W grupie oficerów brakło ppor. Mariana Myślickiego. Temu również po klęsce udało się skryć w jednej ze stodół, by potem nocą przejść nam stronę czechosłowacką. Wszyscy pozostali, tj. 94 żołnierzy, 6 oficerów i 5 milicjantów, dostali się do niewoli. Położenie było tragiczne. Pod ciosami kolb i wyzwisk popędzono wszystkich w stronę wsi Moszczaniec. Wcześniej, w lesie zatrzymano jeńców, zdarto z nich płaszcze. Następnie we wsi przeprowadzono dochodzenie i przesłuchanie. Od całej grupy oddzielono oficerów i milicjantów i pod silną eskortą uprowadzono w głąb lasów. Tutaj, po zdarciu z nich mundurów i przeprowadzeniu jeszcze raz brutalnego śledztwa /nie obeszło się bez bicia/, usiłowano wydobyć z nich potrzebne wiadomości wojskowe. Na drugi dzień rano, na wpół żywych oficerów i milicjantów, grupami skierowano w kierunku wsi Darów, zawleczono do wykopanych w lesie przez „striłców” dołów i tam rozstrzelano. Ciała ułożono po jednej stronie dołu i lekko przysypano ziemią. Tak zginęli męczeńską śmiercią oficerowie: por. Jan Gierasik – z-ca dowódcy ds. politycznych komendy zagórzańskiej /zamordowany przy starej cerkwi/, por. Bolesław Szewczykowki – przyjmujący obowiązki szefa sztabu komendy, por. Jerzy Giernatowski – komendant strażnicy w Woli Michowej, ppor. Stanisław Gąska – dowódca strażnicy jasielskiej.

Drugą grupę, wśród której znaleźli się pozostali wzięci do niewoli żołnierze, pod  konwojem doprowadzono do Wisłoka Górnego i zamknięto w jednej ze stodół. Żołnierze, wyczerpani do ostateczności walką i długim marszem, głodni i zziębnięci, legli ze skrępowanymi do tyłu rękami na słomie oczekując swego dalszego losu. Nic jeszcze nie wiedzieli, co się stało z oficerami. Stodoła otoczona była przez  posterunki. Wkrótce zapadła ciemna noc. W tym czasie dowództwo banderowskiego zgrupowania w Wisłoku wertowało wnikliwie dokumenty strażnicy zagarnięte w czasie walki w Jasielu. Interesowało się przede wszystkim charakterystyką poszczególnych żołnierzy i ich ofiarnością w zwalczaniu UPA. Aktywnych umieszczono na specjalnej liście.

Piewca nacjonalizmu ukraińskiego, historyk Petro Mirczuk, w wydanej 1953 roku w Monachium książce „Ukraińska Powstańcza Armia” pisał;

„W archiwum znaleziono dokładne charakterystyki każdego żołnierza wojska polskiego. Na podstawie tych danych 20 jeńców zwolniono, pozostałych rozstrzelano.”

Dalszy przebieg wydarzeń jasielskich sugestywnie przedstawił w artykule ”Powrót z zaświatów” w „Granicy” Zbigniew Dobrzański. Oto fragmenty jego publikacji:

„(…)Rankiem 21 marca banderowcy wyprowadzili żołnierzy ze stodoły i rozpoczęli dalszą selekcję: podzielili wszystkich na dwie grupy. W pierwszej znaleźli się przeważnie podoficerowie i ci strzelcy, którzy podczas służby w Jasielu odznaczali się sumiennością w służbie, i wykazywali wysoki poziom zdyscyplinowania. Liczyła ona 13 żołnierzy, wśród których znaleźli się m. in. kpr. Ławrynowicz oraz strzelcy Sudnik i Gierszton. Grupę tę otoczyło 15 banderowców z ukraińskiej służby bezpieczeństwa i z bronią gotową do strzału poprowadziło żołnierzy przez wieś.

Gdy ostatnie zabudowania Wisłoka Górnego pozostały już w tyle, banderowcy zeszli na boczną drogę i popędzili żołnierzy w stronę masywu leśnego na długiej Kiczerze, oddalonej od Jasiela zaledwie o kilka kilometrów. Po półgodzinnym marszu żołnierzy wprowadzono w las. Po około dziesięciu minutach wyprowadzili ich na skraj polany. Tutaj jeszcze raz banderowcy sprawdzili swym ofiarom więzy na rękach i podprowadzili do świeżo wybranego wykopu. Oczom żołnierzy ukazał się niewielki dół. Nie uszło ich uwagi, że część dołu była już zasypana. Niektórzy domyślali się, że pod tą warstwą świeżej ziemi leżą oficerowie i milicjanci. Zbocza dołu zbryzgane były krwią, a w niektórych miejscach wystawały spod ziemi części odzieży. Wszystkim żołnierzom kazano się położyć twarzą do ziemi, nie oszczędzając im razów kolbami i nahajkami. Jeden z oprawców wystąpił i wyczytał trzy nazwiska: Ławrynowicza, Giersztona i Sudnika – żołnierze dźwignęli się z trudem. Po chwili banderowiec rozkazał: – „rozbery sia.

Kilku banderowców doskoczyło do tej trójki. Rozwiązali żołnierzom ręce i zdarto z nich odzież wojskową i obuwie, potem znowu im skrępowali ręce przewodem telefonicznym.

Kaprala Ławrynowicza pchnięto na skraj wykopu, gdzie stał banderowiec z krótką bronią. Na dany znak strzelił podoficerowi w tył głowy. Ten zwalił się na dno wykopu. Bandyta jeszcze raz strzelił do leżącego. Następnie popchnięto Sudnika. Gdy stanął na skraju dołu zadziałał w nim instynkt samozachowawczy. Jednym skokiem odbił się od dna i skoczył na przeciwległy brzeg wykopu i zaczął uciekać w las. W tym momencie Sudnik poczuł piekący ból w łydce.  

Bandyci znieruchomieli na moment nie wierząc własnym oczom. Pierwszy ochłonął z wrażenia czotowy i natychmiast wydał rozkaz  pościgu. Ale co się działo dalej nad wykopem tego już Sudnik nie mógł widzieć. Słyszał tylko  strzały… .

Brocząc krwią Sudnik uciekał zalesionymi zboczami, jarami, rozpadlinami. Skrępowane ręce utrudniały mu ucieczkę i zachowanie równowagi. Upadał w śnieg, wstawał i znów biegł. Słyszał za sobą pojedyncze strzały i serie. Gdzieś na trzecim kilometrze poczuł silne uderzenie w ucho i spływające po szyi ciepło. Otrzymał drugi strzał, na szczęście nie groźny. W tej szaleńczej ucieczce Sudnik nie czuł już zimna. Nie czuł nawet pokaleczonych zlodowaciałych skorupą śniegu stóp. Ciało miał podrapane suchymi gałęziami świerków. Po pewnym czasie zatrzymał się na chwilę i oparł o pień drzewa, aby odpocząć. Podświadomie dotarło do niego, że nie słyszy już pościgu. Widocznie bandyci zrezygnowali z dalszej pogoni.

Postanowił wykorzystać chwilę odpoczynku. Palcami namacał sztywne końcówki kabla telefonicznego. Z trudem udało mu się je zsunąć ze supła i uwolnić ręce. Znów biegł. Po dwóch kilometrach las zaczął się przerzedzać i Sudnik dostrzegł między drzewami zabudowania  wsi. Była to Wola Wyżna, położona za Moszczańcem.

Na skraju lasu ujrzał saneczkujące się dzieci. Dzieci na widok okrwawionego człowieka w bieliźnie wychodzącego z lasu przelękły się i chciały uciec. Ale Sudnik je uspokoił. Zaprowadziły go do sołtysa. Był nim na szczęście Polak. Okazał więc Sudnikowi pierwszą pomoc, opatrzył rany i okaleczenia. Odział go w jakieś stare łachy, ulokował na zapiecku, aby się ogrzał, a wieczorem omijając bocznymi drogami ukraińskie przysiółki, zawiózł go do Bukowska na posterunek milicji. Milicjanci przenocowali go w kancelarii i odwieźli do Sanoka. Stąd zabrali go oficerowie z Zagórza. Tego samego wieczora, po przyjeździe zameldował się u dowódcy Komendy odcinka, majora Frołowa.

Dopiero od Sudnika dowódca i zebrani w klubie oficerowie dowiedzieli się jaki los spotkał załogę strażnicy w Jasielu oraz grupę, która miała ubezpieczać jej przejście do Komańczy. Po wysłuchaniu relacji Sudnika, dowódca natychmiast zarządził odprawę oficerów sztabu komendy. Sudnika natomiast odesłano do szpitala w Rzeszowie.

Nazajutrz rankiem przybyła do jednostki w Nowym Zagórzu grupa 5 żołnierzy, którą banderowcy puścili wolno. Zaprowadzili ich do miejscowości Karlików, w cywilnych łachmanach i kazali iść do domu, ostrzegając przed powrotem do jednostki. Zagrozili, że jeśli jeszcze raz zostaną pojmani w mundurach polskich żołnierzy – śmierć ich nie ominie. Grupa ta, starsi strzelcy W. Gierszkiewicz i J. Baniowicz oraz strzelcy E. Brykbyn, J. Klesiński i K. Szumar. Wieczorem przyszło następnych 5 żołnierzy meldując, że w drodze znajduje się kolejna grupa.”

Trzy miesiące po tragicznych wypadkach w Jasielu przyjechała do zagórzańskiej komendy komisja, której zadaniem było wyjaśnienie pewnych szczegółów związanych z jasielską tragedią. W komisji tej byli por. Pokora, ppor. Woźniczko i lekarz Komendy Odcinka. 13 czerwca w godzinach rannych komisja wysłuchała dokładnej relacji Pawła Sudnika, który po rekonwalescencji wrócił do jednostki. Ponieważ był on jedynym człowiekiem, który znał miejsce egzekucji – komisja włączyła go do swego składu jako przewodnika.

15 czerwca w godzinach rannych komisja wyjechała do Wisłoka Wielkiego, gdzie miała swą siedzibę jedna z grup manewrowych WOP. Zwarzywszy, że komisja miała się poruszać po terenach ciągle zagrożonych przez bandy UPA, dowódca grupy manewrowej wydzielił dwóch oficerów i 28 strzelców dla ochrony komisji.

W godzinach popołudniowych komisja dotarła do Wisłoka Górnego. Za wsią skręcili w lewo. Przez cały czas drogę wskazywał Paweł Sudnik. Grupa wopistów weszła w las i wkrótce stanęła na skraju polany, którą z trudem odnaleziono. Marsz do polany odbył się bez przeszkód. Było ją dość trudno odnaleźć bowiem Sudnik był tu, gdy umysł jego nie był w stanie zarejestrować pewnych szczegółów ze względu na doznany wstrząs. Ponadto rejon zmienił swą szatę z zimowej na wiosenną.

Wreszcie natrafiono na miejsce, gdzie przypuszczalnie znajdowała się zbiorowa mogiła, na której leżały gałęzie, konary i zeschnięte listowie. Komuś, kto nie był świadkiem zbrodni, trudno byłoby zorientować się, że to właśnie tutaj jest miejsce kaźni.

Żołnierze przystąpili do kopania. Już na głębokości 30 cm natknięto się na ciała pomordowanych. Ofiary miały skrępowane ręce i nogi przewodami telefonicznymi. Jeden tylko z zastrzelonych miał nie związane nogi. Ciała znajdowały się już w daleko posuniętym rozkładzie. Odgrzebany fragment mogiły grobu sfotografowano, ponownie zasypano i zatarto. Paweł Sudnik jeszcze raz opowiedział w szczegółach to wszystko, co zdołała utrwalić jego pamięć, łącznie z trasy ucieczki.

Po wstępnych czynnościach komisja powróciła do Zagórza i zadecydowano o przeprowadzeniu ekshumacji zwłok. Przez następne dni przygotowywano trumny. Po trzech dniach komisja wyjechała furmankami w rejon polany. Stąd ciała zostały przetransportowane na cmentarz do Zagórza. Spośród 36 zamordowanych rozpoznano tylko 2 milicjantów. Ich rodziny pogrzebały ciała w oddzielnych grobach. Pozostałych pochowano we wspólnej mogile. Taki był przebieg tragicznych wydarzeń marcowych 1946 roku w Jasielu. Jednego z licznych epizodów walk polskiego żołnierza z nacjonalistycznymi bandami UPA.

Skutkiem wzmożonej aktywności banderowców mnożących się napadów i aktów terroru fizycznego i psychicznego, wiosną 1946 roku utworzono Grupę Operacyjną Rzeszów, która podjęła aktywne działania bojowe przeciw ukraińskiemu nacjonalistycznemu podziemiu. Jednostki wojskowe pomagały przede wszystkim w repatriacji ludności ukraińskiej do ZSRR, czemu UPA starała się przeszkodzić, wysadzając mosty kolejowe i tory, niszcząc urządzenia stacyjne i atakując Komisje Repatriacyjne.

Koniec banderowskiej działalności położyła jednak dopiero, podjęta po zabójstwie gen. Karola Świerczewskiego operacja wojskowa „Wisła”, dla pozbawienia wsparcia ze strony sparaliżowanej ludności. Ludność ukraińską z rejonu Bieszczadów i Beskidu Niskiego przesiedlono na północne i zachodnie tereny Polski. Skierowano znaczne siły wojskowe do walki z bandyckim podziemiem. Na obszarze „S” – Sanok, działały trzy dywizje piechoty: 6, 7 i 8 oraz Dywizja KBW, nie licząc pociągu pancernego, lotnictwa, jednostek Milicji Obywatelskiej, ORMO itp. Dywizja Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego podjęła działania przeciw bandom w rejonie Cisnej i Baligrodu, 6 Dywizja Piechoty – w okolicach Komańczy, 7 Dywizja w południowej części byłych powiatów Sanok i Lesko, 8 Dywizja w północnej części byłego powiatu sanockiego.

Ukraińskie nacjonalistyczne podziemie zbrojne zostało zlikwidowane. Przesiedlona na tereny północnych i zachodnich województw ludność ukraińska przystosowała się do nowych warunków, wnosząc swój wkład w zagospodarowanie Ziem Odzyskanych.

W Bieszczady powrócił spokój. Fale osadników mogły na „spalonej ziemi” rozpocząć pokojowe życie. Pozostał jednak tragiczny bilans strat ludzkich, ofiar poniesionych przez Polaków w latach 1944 – 1948. Spośród żołnierzy Wojska Polskiego, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Wojsk Ochrony Pogranicza poległo w walkach 997.

Spośród pracowników Urzędu Bezpieczeństwa publicznego, Milicji Obywatelskiej i ORMO oraz pracowników administracji niższego szczebla /wójtowie, sołtysi, leśnicy, gajowi/, łączne straty w latach 1944 – 1947 wyniosły 603 osoby, w tym najwięcej, bo aż 404 pracowników resortu spraw wewnętrznych. Cywilnej ludności  polskiej zginęło w latach 1944 – 1947 w wyniku bestialskiego terroru UPA 599 osób, z czego na terenach ówczesnego województwa rzeszowskiego 517.

Ogólna liczba strat żołnierzy, przedstawicieli władzy ludowej i ludności cywilnej poniesionych w wyniku działalności OUN – UPA w Polsce w latach 1944 – 1947 wyniosła 2199 osób.

Stanisław Jucha

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *